Użycie autoagresji w warunkach kontrolowanych

O integracji Jungowskiego cienia, sportach ekstremalnych i ekstremalnych osobowościach

W poprzednich artykułach pisałem o koncepcji popularyzowanej przez Rafała Mazura, czyli o ambicji jako dążności ludzkiej, która może być zwrócona na zewnątrz – w twórczym podboju świata – lub do wewnątrz, kiedy to przyjmuje ona formę autoagresji. Innymi słowy: agresywna autokreacja, albo autodestrukcja.

Jako niegdysiejszy ćpun, który znał kilka kurewek i całą masę wszelakiej maści wykolejeńców, mogę to potwierdzić. Oczywiście spora część z nich nie potrafi zwrócić swej ambitnej agresywności na zewnątrz, gdyż jest najzwyczajniej ofiarą swojej własnej dysfunkcyjnej kultury. Osoby takie po prostu nie znają niczego innego gdyż, u nich na osiedlu, lub w ich zainfekowanej biedą i beznadzieją miejscowości, nie dostali żadnych innych wzorców; ani od rodziców, ani od rówieśników.

Przykładem może być Cygan z którym siedziałem w celi, który kładł się krzyżem na podłodze żeby modlić się do Boga, aby go wypuścił na zewnątrz. Musiałem pisać mu listy do rodziny po cygańsku, gdyż on nie umiał pisać. On był totalnym symbolem bycia ofiarą swojej własnej, wysoce dysfunkcyjnej kultury.

Jest jednak masa ludzi którzy – podobnie jak ja – miała pewną ekspozycję na alternatywne, lepsze drogi życia (w skrajnych przypadkach pochodzą wręcz z dobrych, bogatych domów). U mnie nie było kasy, była traumatyczna atmosfera, ale rodzice byli wykształconymi ludźmi. Żadną miarą nie mogę powiedzieć, żebym był ofiarą dysfunkcji na poziomie kulturowym. Kozanów to wcale nie było najgorsze blokowisko na tle innych. I znałem całą masę takich ludzi jak ja. I oni stanowią nieco większą zagwozdkę. Dlaczego tak się dzieje?

W tekście pt „Dlaczego nikt mnie nie lubi?” napisałem, że jest to związane ze zdewastowanym poczuciem własnej wartości, wchodzącym w konflikt z wysokim stopniem charyzmy – konflikt nie do zniesienia. Potrzebę osiągnięcia czegoś ponadprzeciętnego i jednoczesny, paraliżujący strach przed tym. Nazwałem osoby takie „ludźmi ekstremów”, sugerując że wielu z nich jest w stanie uratować siebie stawiając poprzeczkę osiągnięć niedorzecznie wysoko i życie pokazuje, że faktycznie często tak się dzieje. Albo upadek, albo spektakularny sukces – ci ludzie nie znają nic pomiędzy, tak są skonstruowani.

Nie zmiana lecz przemiana

Chciałbym rozwinąć nieco bardziej temat odwrócenia tej autoagresji z wewnątrz na zewnątrz. Dzisiaj dotarło do mnie coś szokującego. Otóż owe odwrócenie nie odbywa się poprzez alchemiczną przemianę z autoagresji, na jakąś zupełnie inną, nową jakość. Sprawa jest nieco bardziej zaskakująca i... mroczna. Uratowanie siebie odbywa się poprzez pozostanie w autoagresji, ale nakierowanej w diametralnie inny sposób, na diametralnie inne cele.

No bo to jest jednak fascynujące, jak wielu ćpunów po rzuceniu dragów wybiera sporty ekstremalne, w których ryzyko śmierci jest dosyć spore. Albo sporty które eksploatują ciało w naprawdę ekstremalny sposób. Albo sporty walki, które polegają na tym, że czasem ktoś zrobi ci krzywdę.

Czaisz? Przestajesz walić hel po kablach, tylko po to, by ryzykować śmierć w Himalajach. Ale najlepsze jest to, że bez dwóch zdań, jest to pozytywna przemiana (nie zmiana!), bo nakierowana na zdobycie fejmu i sukcesu. Natomiast korzeń motywacyjny jest wciąż ten sam – chora i mroczna ekscytacja możliwością utraty życia.

Nie szukasz guza, nie szukasz śmierci, lecz wykorzystujesz to, że masz w sobie to mroczne, chore gówno którego inni ludzie nie mają, po to aby zyskać nad nimi przewagę w danej dyscyplinie – w tym przypadku sportu. Fascynujące!

U mnie autoagresją były narkotyki i do pewnego stopnia też hardkorowe graffiti. Wiadomo że można dostać wpierdol lub trafić za kraty z tego powodu (zaliczyłem jedno i drugie). Moja przemiana polega na tym, że choć zacząłem umieszczać swoje street-arty nie na murach, lecz w przestrzeniach reklamowych – co jest społecznie dużo bardziej akceptowane – choć zacząłem tworzyć rzeczy, które podobają się większej ilości osób niż ja sam (tzn przestałem gryzmolić moją ksywę na murach na przykład), to jednak wcześniej robiłem to anonimowo. Czyli bezpiecznie z punktu widzenia słabego, ćpuńskiego ego. Natomiast teraz firmuje to swoją twarzą i podpisuję adresem mojego bloga. Zrobiłem to specjalnie po to, aby móc wystawić siebie na uczciwy dialog z odbiorcą i potencjalną krytykę. Innymi słowy do ryzyka krzywdy, w postaci wpierdolu albo aresztu (bo choć robię nie na murach lecz na stretchach i banerach to jest to jednak nadal nielegalne), dołożyłem ekspozycję na bardzo jadowity hejt. Nie wszyscy kochają street-art, a już na pewno nie tak prowokacyjny jakim bywa czasem ten mój, a już ponad wszelką wątpliwość nie ten tworzony przez tak kontrowersyjną postać jak ja. I do tego aby się tak wyeksponować (co jest właściwie niespotykane w street-arcie i graffiti) potrzebna jest właśnie ta perwersyjna, autoagresywna energia.

Ale z drugiej strony właśnie taki scenariusz jest konieczny, abym mógł stworzyć sztukę i poezję, do której życie przygotowywało mnie przez 38 lat życia. Muszę wyeksponować siebie na ryzyko krzywdy i hejtu, bo wiem, że moja twórczość wkrótce wskoczy na naprawdę cholernie wysoki pułap. Właśnie to jest ta przemiana. Z bezmyślnej autoagresji, która nie pcha Ciebie w żadnym pożądanym kierunku, ku takiej autoagresji, którą praktykujesz w laboratoryjnych, kontrolowanych warunkach. Takiej, którą możesz wykorzystać do zyskania przewagi nad innymi.

Ćpunie i kurewko. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielki potencjał w Tobie drzemie. Uwierz w siebie i zacznij siebie szanować. Ludziom zdarzało się pisać niesamowite scenariusze życia, po wyjściu z NIEKONTROLOWANEGO mroku. A wszystko rozbija się właśnie o to przedostatnie słowo. Poczucie kontroli, bez którego nie ma poczucia własnej wartości. Pierwszą rzeczą jaką musisz odzyskać jest kontrola nad własnym mrokiem.

Są badania pokazujące, że ludziom dorastającym w materialnym niedostatku (ale jestem pewny, że można by znaleźć ten sam wzorzec w skrajnych niedostatkach emocjonalnych) zmienia się funkcjonowanie mózgu. Ich mózgi zaczynają preferować natychmiastową gratyfikację, czyli po Polsku: natychmiastową przyjemność; co jednocześnie czyni ich niezdolnymi do odraczania przyjemności w czasie, celem uzyskania planowanych celów i założeń. Odzyskanie kontroli to (moim zdaniem) w 90% nauczenie siebie zdolności do odraczania przyjemności w czasie – z jej braku bierze się spora część Twojej niedoli. Gdy już ją będziesz mieć, zaczniesz ufać sobie i wierzyć w siebie. A wtedy – zazwyczaj proces trwa parę lat – będziesz mógł/mogła wrócić po mrok, ale już w białym kitlu i lateksowych rękawiczkach, czyniąc z niego składnik własnego panaceum sukcesu.

Na sam koniec dnia – to dawka czyni lekarstwem lub trucizną.

Jebać media społecznościowe. Zainstaluj rozszerzenie do przeglądarki RSS Feed i wklej w nie link poniżej, aby być na bieżąco z tym i z innymi blogami!
slowotokarka.webflow.io/tokarka/rss.xml

Następny post

Poprzedni post