Graficiarze również są miłośnikami kolei

Ale przede wszystkim są pierwszymi, oryginalnymi i najwierniejszymi fanami Jednostki, czyli EN57

Tak tej jednostki, którą miłośnicy kolei przez lata pogardliwie nazywali „kiblami” i która nie stanowiła centrum ich zainteresowań. Dzisiaj nazywają oni EN57 pieszczotliwie „kibelkami”, wyrażając do nich co raz cieplejsze uczucia.

Jak „kible” zamieniły się na „kochane kibelki”

Skąd ta nagła zmiana? Bo kible znikają z torów. I dlatego towarzystwo Mikoli poczuło sentyment. Ale powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – przez całą historię kolejnictwa nie był to raczej obiekt westchnień u miłośników kolei. Skąd to wiem? Ano z anegdoty. Wiem, argumenty anegdotyczne uważane są za słabe, ale ja nie podzielam takiego poglądu.

Dla jasności – moja kariera kolejowego graficiarza skończyła się niecałe 10 lat temu. Otóż dawno dawno temu, a było to dobrych kilkanaście lat temu, mój kolega stał na Dworcu Głównym we Wrocławiu z aparatem w ręku i polował na pomalowane kible. Jeżeli kręcisz się po peronie godzinę czasu, trzymając aparat, nie ma bata żeby nie zauważył cię ktoś inny z aparatem. Tak do mojego kolegi graficiarza podszedł zagadać pewien miłośnik kolei, biorąc go za swojego. Zapytał go na co poluje, dorzucając przy tym, że jego najbardziej interesuje taka a taka lokomotywa. Kolega odpowiedział, że czeka na EN57. Mikol zrobił oczy jak pięciozłotówki i głosem pewnym zdziwienia dopytał: „Serio, czekasz na kible???”.

Nie pamiętam jak historyjka się skończyła, czy miłośnik kolei domyślił się, że mój kolega jest miłośnikiem kolei w nieco inny sposób, czy po prostu stwierdził że ma dziwaczny gust i sobie poszedł. Tak czy inaczej owa anegdotka, jak również mój pobieżny ogląd materiałów w Internecie, pokazuje mi, że EN57 do niedawna nie stały szczególnie wysoko w mikolowej hierarchii. Oczywiście ja jestem osobą spoza waszego środowiska, więc istnieje pewne ryzyko, że pierdolę głupoty w tym momencie. Ale patrząc nawet na scenę modelarską (super hobby swoją drogą!), o ile się nie mylę pierwsze modele EN57 zaczęły wychodzić zaledwie parę lat temu.

Tatuowaliśmy czoło EN57 na skórze, zanim to było modne

Czemu o tym mówię? Bo w naszym środowisku było i jest dokładnie odwrotnie. Nas nigdy nie interesowały lokomotywy i pociągi dalekobieżne. Zwróćcie uwagę, że one prawie nigdy nie jeździły pomalowane. My kochaliśmy jednostkę i kochaliśmy graffiti na niej. Jednostka i graffiti stanowiły genialnie dobraną parę. Kible przez większość czasu były pociągami tak niskiej estetyki, że graffiti wcale im nie szkodziło, wręcz przeciwnie. One nawet jak były czyste, to wyglądały na brudne (i były brudne, szczególnie te z Górnego Śląska) oraz śmierdzące – bo były śmierdzące.

Wiem, że przedstawianie graffiti writerów jako miłośników kolei brzmi bardzo przewrotnie, ale to nie jest prowokacja. Część graficiarzy to nieuświadomieni miłośnicy kolei, ale część jest absolutnie świadoma swojego zamiłowania. Podam przykład – jakiś czas temu wyszedł album o EN57. Założę się, że nie jeden miłośnik kolei przypadkiem natrafił na tą książkę w Internecie lub w jakiejś księgarni. A czy wiecie, że człowiek który stał za wydaniem tego albumu, był niegdyś czołowym graficiarzem we Wrocławiu? A wiecie, że jest on teraz uznanym projektantem graficznym, który zaprojektował logo dla jednej z dość znanych instytucji kultury? Bo widzicie drodzy Mikole, graffiti writerzy to nie są patusy. No może czasem są. Ale jest tam również wielu normalnych, pracujących ludzi z wykształceniem.


Czy da się w ogóle być bliżej kolei?

Nie da się wejść w bardziej intymny kontakt z koleją, niż będąc graficiarzem. Graffiti to seks z koleją. Drogi Mikolu kiedy ostatni raz czołgałeś się pod pociągiem na bocznicy? Kiedy ostatni raz spędziłeś pół nocy, siedząc w krzakach i przy rozgwieżdżonym niebie obserwowałeś bocznicę? Kiedy ostatni raz dosypiałeś na klatce schodowej w bloku, przy stacji na jednej z tzw. wiosek – czyli miejscowości w których EN57 zostawiane były na noc tuż za stacją? Wy nawet nie wiecie jak pachnie trawa na bocznicy o zmroku, bo nigdy tam nie byliście, nie mówiąc już o byciu tam w nocy. Kiedy ostatni raz spędziłeś pół niedzieli przy torach, smażąc grilla i malując ścianę pod przęsłem kolejowym, który przecina towarową linie na dole? Kiedy ostatni raz chodziłeś na palcach w środku nocy w hangarze rewizyjnym, wspinając się po cichu na krzesło zostawione przez robotników, by namalować swoją prace na zostawionym na noc składzie? Kiedy ostatni raz piłeś wódkę na nieczynnych, zarośniętych torach, rozmawiałeś w bezdomnymi lub byłeś świadkiem, jak dwóch facetów uprawia ze sobą seks w krzakach przy torach? Kolej to jest nasze życie. Nasze serca biją dla niej. Znamy ją od podszewki w nieco innym znaczeniu tego słowa.

Szacunek i bezpieczeństwo na nowe czasy

Ale czasy się zmieniły. Pociągi podmiejskie nie są już brudne i śmierdzące. Dlatego uważam, że graficiarze powinni uszanować ten fakt. Uważam, że powinni odpuścić sobie zamalowywanie oznaczeń wagonów na dole. Moi znajomi którzy są nadal aktywni, gdy malują wagony towarowe, wpierw zaklejają oznaczenia wagonów taśmą malarską, by po skończonej pracy ją zdjąć, pozostawiając je w ten sposób nienaruszone. Uważam też, że mogliby sobie odpuścić malowanie po oknach. Panel (w żargonie graficiarzy pudło wagonu do wysokości okna) jest na tyle wysoki w polskich składach, że można spokojnie zmieścić się ze swoją pracą.

Wodzę Was na pokuszenie

Namawiam miłośników kolei do uprawiania seksu z koleją. Nie musicie przecież malować sprejami. Możecie równie dobrze trzaskać sobie selfiki, stojąc na czole jednostki lub lokomotywy, aby jednocześnie udokumentować jej numer. Możecie założyć kominiarkę, jeżeli nie chcecie żeby widoczna była wasza tożsamość.

To się nazywa kolekcjonowanie pociągów!

Dopiero wtedy zobaczycie taką odsłonę kolei, jakiej do tej pory w ogóle nie znaliście. Prawdziwa kolej to nie stacje i dworce. To nawet nie są linie kolejowe, przy których trzaskacie foty. Prawdziwa kolej to wielkomiejskie bocznice z wieloma rzędami stalowych, śpiących potworów, lub małe stacyjki na których co noc zostawiany jest jeden lub dwa składy, tuż obok lasu albo pola. To jest prawdziwa kolej. I życzę Wam jak najmniej ucieczek, gdyż co prawda na bocznicach w nocy prawie w ogóle nie ma ruchu i ryzyko wbiegnięcia pod jadący pociąg jest bliskie zera, ale na podkładzie kolejowym można łatwo się potknąć (co zdarzyło się raz autorowi tych słów), albo puścić pawia ze zmęczenia (co zdarzyło się mojemu koledze).

Bezpieczeństwo raz jeszcze

I pamiętajcie, bezpieczeństwo jest najważniejsze! Dosyć ważny jest również komfort psychiczny maszynistów, dlatego schodźcie maksymalnie na bok linii, gdy widzicie nadjeżdżający pociąg i nie róbcie niczego głupiego.

Jebać media społecznościowe. Zainstaluj rozszerzenie do przeglądarki RSS Feed i wklej w nie link poniżej, aby być na bieżąco z tym i z innymi blogami!
slowotokarka.webflow.io/tokarka/rss.xml

Następny post

Poprzedni post